witamy w staroświeckim kinie, dwie duże gwiazdy się
spotykają, zakochują i walczą z przeciwnościami okrutnego losu, w tle wojna i
jej pokłosie, wypieszczone zdjęcia, aksamitna, powolnie płynąca reżyseria
odpowiednio widza czaruje, z wdziękiem i otoczką tej magii, którą miały filmy
dawnych lat, Marion obłędna zarówno w szykownych sukniach czy stylowych
spodniach, zjawiskowe okulary, wysmakowane fryzury i przymglone, ‘przyczadzone’
oczy – dziewczyna marzenie, Bradzio choć widać, że zaczął ciut majstrować z
twarzą, to nadal miło się na niego patrzy, do bólu klasyczny melodramat i
wojenka, temat marzenie, więc w czym tkwi szkopuł?, ano że brakuje tu filmowego
mięsa, szpiegowska otoczka jest kreślona słabiutko, a tu powinno być aż duszno,
parno i gęsto od niedomówień, od ciągłych znaków zapytania, od niepewności kto
jest szpiegiem, dlaczego?, jak?, za lekko i z całkowicie wywalonym na tacę
zakończeniem, niedomknięty, niedopowiedziany, pozostawiający widza w
niepewności finał dałby większą satysfakcję, brakuje gorączki, ciśnienia i takiego
wielkiego O! wbijającego w fotel, seans specjalnie nie obraża inteligencji
widza, jest robotą typowo rzemieślniczą wykonaną poprawnie, ale z drugą „Casablancą”
niestety nie mamy do czynienia

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz