czas kiedy młoda i śliczna jak obrazek Joanna Trzepiecińska
była na tzw. topie, po „Sztuce kochania” awansowała do tych wziętych, angażowanych,
popularnych aktorek, które chcemy by rozpalały naszą wyobraźnię, bo oprócz
talentu dziewczyna miała ciało, urodę, burzę rozlokowanych włosów i ten tzw.
słowiański czar, film w koprodukcji brytyjskiej o niezgodnej parze, która po
perypetiach przeróżnych jednak się ze sobą łączy, okazał się produkcją średnią,
naiwną, trochę sztuczną, właściwie nie dał się lubić, szumnie nagłaśniany przez
polskie wtedy media, że to może być początek międzynarodowej kariery pani
Joanny rozczarował, samej zaś Trzepiecińskiej grającej imigrantkę z Polski walczącej
o azyl w Anglii zabrakło odpowiedniej charyzmy, większej dawki temperamentu i
aktorskiego ognia, źle nie było, ale do totalnego oczarowania i kinowego
wstrząsu dużo brakowało, za mało czupurna i co tu kryć – mimo doskonałych
warunków nie porywająca obezwładniającym seksapilem nasza słowiańska blondyna,
zresztą podobno aktorkę nie interesowała rola gwiazdy filmowej, później
bardziej poszła w poważny, trudny i mało komercyjny materiał - zaczęła intensywniej
grać w teatrze, tak czy siak przeciętny filmik na dobranoc, rano nie pamiętasz
seansu

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz