połączenie filmu katastroficznego z dramatem
psychologicznym, lot odwrócony i z gwinta obciągana butelka Jima Beama, jak w
katastrofie smoleńskiej wieża kościelna niczym brzoza i wciągane kreski przez
pilota, połączenia i aluzje dość niefortunne, ale rzeczywiście jedynie
sekwencja samolotowa i odwrócenie maszyny do góry brzuchem oraz więcej niż
bardzo dobry Denzel Washington siedzący za sterami i mający niemały problem
alkoholowy to dwa najostrzejsze gwoździe powietrznej przejażdżki, początek jak
u Hitchcocka, bo podniebna jazda i efektowne lądowanie ściskają dupencję mocno
do fotela i adrenalina podana jest wystarczająco, później emocje siadają, pojawiają
się mielizny, a właściwie turbulencje i brak konsekwencji reżyserskiej, ale
kiedy tylko na ekranie pojawia się pijacki Denzel maskujący niejedną kliszę i
reżyserski banał, to lot staje się przyjemniejszy, na tym pokładzie to on bezsprzecznie
rządzi i choć to w jego żyłach płynie wódzia zmieszana z koką, a my zdecydowanie alkoholu czy przekąsek nie dostaniemy, to można mieć nadzieję, że
cało wrócimy na ziemię
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz