WITAMY U RILEYÓW reż. Jake Scott / 2011


u Rileyów nie jest za wesoło, to małżeństwo z ponad 30-letnim stażem, które straciło w wypadku córkę, wyczerpani, zmęczeni, zrozpaczeni tragedią oddalają się od siebie, aż pewnego dnia w ich życiu pojawia się zdemoralizowana, nastoletnia prostytutka, striptizerka potrzebująca pomocy, rodzicielskiego wsparcia, pannica ewidentnie staje się substytutem utraconej niedawno córki, ale rola  ta zupełnie ją nie interesuje, to niszowa produkcja, ciche, kameralne kino niezależne spod znaku Sundance, historia prosta, bez zawijasów, ładnie pokazana i przede wszystkim z mocnym aktorstwem, James Gandolfini zręcznie zrywa z wizerunkiem gangstera, Melissa Leo po zdobyciu Oscara za rolę energicznej, walczącej z rozdartą gębą matki w „Fighterze” sprzed dwóch lat, tu ładnie się prezentuje jako wycofana, skupiona, wyważona i naprawdę cierpiąca matka i Kryśka Stewart też o dziwo dźwiga swą postać, choć wargi wciąż przygryza i jak zawsze tępo patrzy spod łba to jej małoletni kurwiszon wygląda całkiem interesująco i przekonuje, wątek z córką choć główny, pierwszoplanowy to trochę naciągany, dla mnie relacje między małżonkami zdecydowanie są ciekawsze, to powinna być baza tej opowieści i na nich przede wszystkim oparty ciężar filmu, ładne, bez schematu, bez oceniania, bez landrynkowatego zakończenia kino i przyznać się mogę, że raz dopadł mnie wzrusz konkretny i z gałek ocznych wypłynęło to i owo 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz