WEISER reż. Wojciech Marczewski / 2000


współczesność, dorosłość choć szara, zimna, „zmęczona”, kręcona trochę na siłę, jako uzupełnienie drugiej części jest taka sobie, no może ok (choć bardzo fajny, stonowany, „udręczony” Kondrat, to już Janda rzeczywiście mocno tu drażniła i zupełnie nie pasowała do roli dorosłej Elki), za to już przeszłość, dziecięca przeszłość, ta arkadia naszych dziecięcych lat pokazana jest naprawdę magicznie, z jednej strony zachowane wszystkie realia, ale to również czary, to lewitacje, to czytanie w myślach, to cały szczenięcy świat, w którym wydarzyć się może wszystko, wszystko jest możliwe, świat realny ze światem fantastycznym zacierają swoje granice, mieszają się ze sobą,  atmosfera tajemnicy, zagadkowości przenika do nas, czasami chcemy zapamiętać jakąś scenę, ujęcie z odległej przeszłości, ale czas zamazuje, zniekształca, dodaje, odejmuje… niestety albo właśnie na szczęście, czy istnieje jakaś prawda obiektywna, którą możemy odkryć czy też zwodzi nas pamięć i ulotne wspomnienia z naszego dzieciństwa?, i co stwierdzamy…., że świat widziany oczami dziecka jest inny, że tkwi w nas głęboko, te wspomnienia czynią nas takimi jakimi później się stajemy, ten świat właśnie zdecydowanie bardziej wciąga i Marczewskiemu udało się to bardzo wiarygodnie, nie daje żadnych wskazówek, nie podpowiada, nie wyjaśnia, niech tajemnica pozostanie na zawsze nieodgadniona,  to również zasługa małych artystów z fantastyczną pierwszą większą rolą Olgi Frycz na czele, te wielkie, dojrzałe kreacje „maluchów” przyćmiewają starych wyjadaczy, jeszcze bardzo subtelny, troszkie jazzujący Preisner, ach ta tęsknota za utraconymi bezpowrotnie czasami dzieciństwa, te pierwsze chwile dreszczy, ten zapach trawy, te ciemne, skrywane miejsca, dotykanie tego, co niedotykalne, pojechałem trochę może zbyt „fantasmagorycznie”, ale cos w tym zdecydowanie jest…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz