W IMIĘ OJCA reż. Jim Sheridan / 1993


poruszające, mądre kino, wgniatające w fotel potężnie, rzecz wyjątkowa i nie ma bata we wsi, film , który udowadnia, że każde życie ma ogromną wartość, a ludzie sami w sobie nie są źli, że wszyscy możemy paść ofiarą systemu, świetnie uchwycone losy bohaterów, zwykłych ludzi „uwikłanych” w historię, nie popadając przy tym, mimo „zabarwionego politycznie tematu” w jakieś wydumane rozważania, to prosta opowieść ukazująca zmiany w relacjach pomiędzy synem, a ojcem w obliczu niesprawiedliwości, więziennej codzienności, aż w końcu śmierci, aktorstwo to wymiatacze najwyższej klasy: Pete Postlethwaite kojarzony przeważnie z największymi mendami jakie matka ziemia wydała, tu ciepły, kochający, niezwykle wzruszający ojciec, świetny aktor drugiego planu i przejmująca scena pt.: „Giuseppe is dead!!!” – czas wypuścić z okna zapaloną gazetę… Emma Thompson zaciekle walcząca o wolność niewinnie oskarżonych, potrafiąca w kilka sekund z cichej szarej myszki ryknąć na jak lwica na sali sądowej, by wywalczyć prawdę, no i Daniel Day-Lewis to absolutnie wyżyny aktorstwa, jedna z najlepiej zagranych postaci w historii kina, facet zwyczajnie porywa, sceny tortur i to jego nieustanne poprawianie grzywki, i jeszcze cała oprawa muzyczna, to muza po prostu elektryzująca: każdy kawałek to wstrząs dla ucha zaczynając od otwierającego, tytułowego, bardzo mrocznego „In The Name Of The Father” w wykonaniu Bona i Gavina Fridaya, poprzez nieśmiertelne „Whiskey In The Jar” Thin Lizzy, kiedy Daniel Day-Lewis podciąga się na postawionej pryczy, kończąc na pieśni ostatniej, najważniejszej, takiej przy której dostaje się po prostu dreszczy – „You Made Me The Thief Of Your Heart” w wykonaniu mej ukochanej ŁYSEJ, ona się zaczyna jeszcze w sądzie podczas ostatniej rozprawy i niesamowicie się łączy ze słowami Day-Lewisa „Jestem wolnym człowiekiem  i wyjdę głównymi drzwiami jak wolny człowiek”, się to ogląda i słucha w totalnym osłupieniu, łzy ciekną same po twarzy….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz