zbolały, cierpiętniczy i już trochę starszy Gary Cooper nie uśmiecha się ani razu, zresztą nie ma powodu, zostaje sam, bo całe miasteczko okazuje się tak przerażone nadjeżdżającym bandytą, że tylko Gary i że tylko w samo południe musi stawić mu czoło, a może to tylko wrzody żołądka, na które cierpiał aktor podczas kręcenia tak wiarygodnie pomogły mu wcielić się w tego najsłynniejszego szeryfa w historii kina, że dostał za tę rolę Oscara, któż to wie, ale ta oszczędna gra, ta chmurna twarz zdradzonego i osamotnionego wojownika Dzikiego Zachodu robi nadal wrażenie, słynna scena, gdy Cooper idzie pośrodku pustego miasta, a słońce praży, wręcz wali promieniami niemiłosiernie, facet po prostu spina poślady i daje radę, to tak jak u Henia Sienka, bohater niezłomny, nieskazitelny i zawsze ostatni sprawiedliwy, fajnie zachowana jedność czasu (akcja zaczyna się o 10.30 i trwa tyle samo co film -85 minut), miejsca i akcji, jak w greckiej tragedii, budująca atmosferę osaczenia i beznadziejności i słynne zakończenie wyrzucenia odznaki szeryfa, aa jeszcze stary plakat z Cooperem nakłaniający do wyborów na Solidarność w 1989 roku, stare ideały….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz