TOMBOY reż. Celine Sciamma / 2011


jest sobie dziesięcioletni chłopiec, wraz z rodzinką podczas letnich wakacji wprowadza się do nowej dzielnicy, ma młodych, wyrozumiałych i inteligentnych rodziców, młodszą siostrę, z którą jest związany i którą się opiekuje – jak to starszy brat, rodzeństwo się lubi, ufa sobie, czuć widoczną fajną między nimi symbiozę, w nowym otoczeniu chłopak poznaje dziewczynę i od razu widać, że dzieciaki mają się ku sobie, zresztą wśród całej bandy młodych urwisów z blokowiska, nasz bohater czuje się jak ryba w wodzie, lgnie do chłopaków, gra z nimi w piłkę, trochę wyrasta na lidera paczki, wspólnie wszyscy szaleją, a maleńkie, stopniowe uczucie między nim, a dziewczyną się pogłębia, chłopak jest szczęśliwy, pewny siebie, akceptowany przez kumpli – to po prostu jego „naturalne środowisko”, tak jakby odkrył, że to jest jego prawdziwe ja, wszystko byłoby cacy, tylko jest jeden szkopuł, ten chłopak powoli się rozwija w … ciele młodej dziewczynki, oczywiście w domu, przy rodzicach, którzy choć czują, że córka jest trochę chłopczycą nie noszącą w ogóle sukienek, funkcjonuje jako dziewczynka, krótko obcięta, grająca w karty z tatą, trochę skryta, zamknięta w sobie, rodzice nie zdają sobie sprawy z prawdziwej tożsamości swojego dziecka, "przecież ona ma dopiero dziesięć lat, jej się może jeszcze wiele wydawać, to jakieś pewnie fanaberie młodej gówniary", a to jest właśnie ten czas, kiedy na jaw zaczyna powoli, niepostrzeżenie wychodzić nasza prawdziwa tożsamość, nasza seksualność, często nie zdajemy sobie z tego sprawy, jesteśmy jeszcze zbyt młodzi, by zrozumieć co się dzieje, oczywiście dzieje się tak najczęściej, że rodzic zupełnie nie akceptuje „takiego” zachowania swojego dziecka, naprawia, naprowadza pociechę na właściwą drogę, wciska bidoka w przysłowiową sukienkę, ten jest zagubiony, ale godzi się na taki rozwój wypadków, bo co ma zrobić, pewnie w przyszłości, już samodzielnie trzeba będzie sprawę wyrównać i przeprowadzić taki wewnętrzny rozrachunek sam z sobą, by być w swojej prawdziwej skórze, tu reżyserka się też chyba wystraszyła i na koniec zupełnie nieprzekonywująco Michał stał się znowu oficjalnie Laurą, to mi się bardzo nie podobało, bo przecież było widać na gołe oko, że to nie Laura, tylko od wielu lat (!) wychodzący z niej powoli młody Michał, oczywiście sprawa jest bardzo delikatna i trzeba z ogromnym wyczuciem i mądrością podejść do młodego człowieka i nie narzucać mu na siłę z góry ustalonych reguł, się tu tak wymądrzam i produkuję, ale rzeczywiście film wywarł na mnie piorunujące wrażenie, zresztą mam przed oczami życie pewniej znanej mi dziewczyny, która całe dzieciństwo nie zdejmowała spodni, kumplowała się wyłącznie z chłopakami, ale rodzina, ale szkoła, ale społeczeństwo, wymusiło na niej ożenek, urodzenie dziecka i życie pod presją, potem oczywiście rozwód, problemy z odnalezieniem własnej tożsamości, prawdziwej swojej natury, sprawa skomplikowana, delikatna, kto oglądał chociażby „Boys don’t cry”, wie jak może później wyglądać takie życie, jest jeszcze jedna rzecz: takiego aktorstwa wśród młodziaków nie widziałem już dawno, oczywiście, że tacy młodzi „artyści” są ustawiani przez reżysera, czasem psychologa, ale mimo wszystko szczena  opada bardzo nisko, rodzeństwo to mistrzostwo świata, ale największe brawa dla Zoé Heran, coś niebywałego, niespotykanego, ogromny szacun

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz