MAŁY WIELKI CZŁOWIEK reż. Arthur Penn / 1970


alegoria ludzkiego losu w komiczno-tragicznym sosie w wykonaniu takiego Forresta Gumpa w wersji westernowej, duże  pomieszanie stylów, bo dramat przechodzi w satyrę, potem pojawia się typowy western, potem jego obśmianie, następnie obyczaj i to często mocno surrealistyczny, to mogło być też spowodowane życiem tytułowego Jacka Crabba – gostka trochę bez właściwości, bez kręgosłupa, takiej chorągiewki, gdzie zawieje wiatrzysko to tam Jack pofrunie, jego fazy życia były dość imponujące: z indiańskiej, poprzez religijną, fazę oszusta, rewolwerowca, sklepikarza, tułacza, poganiacza mułów, potem militarna, w rezerwacie znów indiańska, pijacka, pustelnicza, zwiadowcy i tak dalej… – no istny Leśny Głupek, to mnie trochę denerwowało i trochę się mi dłużyła ta przydługawa ilustracja jego bytowania, ładny motyw ze starym Indianinem i finałowa scena wykorzystana w bardzo znanym spocie reklamowym, gdzie stary wódz indiański stwierdza, że „To dobry dzień, żeby umrzeć”, kładzie się więc na górze, na której zamierza dokonać żywota, ale zostaje poczęstowany słodkim batonikiem znanej marki i chęć do życia mu powraca, prosi nawet o umówienie go z „Szaloną Stokrotą”, jest to czysta inspiracja i ewidentne nawiązanie do tej końcowej sceny, zawsze jak ją widzę to „Moje serce podrywa się jak jastrząb” J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz