J.EDGAR reż. Clint Eastwood / 2011


J.Edgar Hoover – legendarny szef FBI, uzależniony od mamusi, skrywany gej, mający manię wielkości, hipokryta,  widzący wszędzie wrogów i mający obsesję na punkcie teorii spiskowych, pragnący uwielbienia, żyjący  w ogromnym strachu przed upokorzeniem, brakowało mi tu tylko jeszcze kota i mamy idealnie przedstawionego innego, żądnego władzy zakompleksionego mamisynka, bardziej z naszego politycznego podwórka, ale o tym oczywiście sza!, taki podobno był Hoover, ale abstrahując od faktów, przedstawienie takiej persony to istny kabaret, coś się stało Clintowi, bo przedstawił maskę, ufoluda, plastikową udawankę, to taka trochę parodia człowieka, jego „kontaktów” ze swoim najbliższym „współpracownikiem”, tego ich romansu, ale najśmieszniejsza była charakteryzacja, czegoś takiego w kinie dawno nie widziałem, nie tylko aktorstwo obu panów poniżej krytyki (mały peezdooś DiCaprio jednak nie zawsze daje rady), ale osobę od tych ”efektów specjalnych” wysłać trzeba na Marsa i niech żadne studio ją już nie zatrudnia, starzy DiCaprio i Hammer wyglądali jak zombie-kosmici, gumowe twarze mające zaraz się odkleić, istne maski, kto widział „Powrót do przyszłości/przeszłości/teraźniejszości/dupości” i pamięta postarzałego J. Foxa i tę całą tandetę rodem z lat ’80 (skądinąd całkiem przyjemną ) wie o czym gadka, do tego te wystające wkładki na brzuchu, o które zahacza ewidentnie materiał koszuli, że niby panowie są tak strasznie utyci, znam osoby, które potrafią ukryć masę tłuszczową sprytniej  i na odwrót, dodać sobie kilku kilogramów tu i ówdzie z większym wdziękiem, wcale nie dziwota, że film nie dostał żadnej nominacji do tegorocznych Oscarów, to po prostu źle opowiedziana historia, kolejna, nudna qpa Clinta, tak jakby stracił nosa, jakby kręcił „na siłę”, przypomina mi trochę Wajdę,  który też musi coś nakręcić, bo „jak nie ja to kto?”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz