queerowy musical, gwiazdy niezgorsze, temat ważny, a jednak
oczy i uszy bolą, łopatologia o tolerancji, o poszanowaniu, o dyskryminacji ze
względu na orientację seksualną, trywialne podejście do sprawy, wręcz
dziecinne, które zamiast przez opowiadaną historię przekazać pewne wartości i
przekonać ‘nieprzekonanych’ do racji, to wprost wali między brwi kazanie, że tak
nie powinno być, że trzeba to zmienić, że trzeba kochać wszystkich, nawet tych
nieheteronormatywnych, disneyowskie pierdzenie dydaktyczne, narysowane zbyt
grubą krechą, przykryte tandetą, cekinem i siermiężnym stereotypem, walka z
uprzedzeniami podparta banałami, wyświechtanymi rozwiązaniami musicalowymi,
jakby film był kręcony trzydzieści lat temu, tanio, łatwo, szybko i za szybko, a
przede wszystkim cukierkowo, kolorowo, lukrowa wazelinka z nieznośnie
grzeczniutkim i naiwnym finałem, istotny temat, paląca i wciąż aktualna lekcja
tolerancji, ale zbagatelizowana, podana płytko i przez zbyt różowe okulary, coś
jest nie tak również z gwiazdami, Meryl Streep ról śpiewających diw ma już na koncie
kilka, więc ma się wrażenie że aktorka jedzie na autopilocie, megalomańskie ogranie
każdej frazy, każdego zdania zaczyna być aż nadto przewidywalne i męczące,
Nicole Kidman zaś zupełnie bez pomysłu, jakby zagubiona, jakby zepchnięta na
tyły, jakby nie wiedziała co grać, jakby przyklejona do całego obrazka na siłę,
najsłabiej wypadł James Corden, facet totalnie przeszarżował, wykreował postać
przegiętej, zmanierowanej ciotencji, sztampowe, niesprawiedliwie schematyczne uproszczenie
godne najgorszego aktora, amerykańscy krytycy nie zostawili na nim suchej nitki
nazywając jego grę obraźliwą, nawet niesmaczną i zapewne psującą zamysł twórców

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz