Tim Allen za kamerą i przed kamerą, choć to częsty przypadek,
że aktor bierze w łapy reżyserskie lejce, to czasem niech lepiej niektórzy aktorzy
zostaną tylko po tej stronie kamery, gdzie są widoczni na ekranie, historia o
gostku, który po wyjściu z więzienia próbuje ułożyć sobie życie na nowo, może i
miała potencjał, ale jego twórca nie wiedział w którą stronę podążyć, komedia
kryminalna, a może dziwna obyczajówka, jakiś infantylny romans albo rodzinny
dramat, wszystko i nic, Allen widać chciał się wykazać i pokazać na co go stać,
jednak ta przedziwna hybryda okazała się rozmyta, nijaka, kompletnie
nieśmieszna, ciepłe kluchy w stylu lajtowej familiady do oglądnięcia na ciężkim
kacu, dziwić może obsada, bo to nazwiska niezgorsze, ale tu czuć na kilometry
dwa, że to bardziej pomoc koleżeńska i aktorskie wsparcie, Sigourney Weaver
powinna raczej rozgniatać czaszki obcych, J.K. Simmons morderczo trenować jakiegoś
uczniaka, choć kompletnie z innej bajki to oni byli najbardziej komiczni jako
lekko zwyrolska parka, sam Allen jako lowelas po przejściach średnio się komponował, jedynie gangsterska facjata Raya Liotty w roli bandziora okazała się
idealna, może ten „Wariat” jest lekki i nieszkodliwy, ale lepiej się z nim czy
w nim nie babrać

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz