oparta na przebojowym broadwayowskim musicalu historia The
Four Seasons – muzycznej grupy czterech młodych chłopaków z lat 60., którzy przed
trzydziestką sprzedali ponad 175 milionów płyt, za kamerą Eastwood i jak na
razie jest to jego oficjalnie ostatnie reżyserskie dzieło, niestety widać, że
Clint się starzeje i bierze go na sentymenty, na wspominki z jego młodości i
gloryfikuje tamten czas jak oszalały, to sprawnie opowiedziany i zaśpiewany
musical bez większych upiększeń i skrywania wstydliwych epizodów, ale jak na
Clinta to tylko tyle, to za mało, wszystko to już w tym temacie było, miło
popatrzeć na zdjęcia retro, posłuchać muzyczki z tamtych lat, ale to kolejny, zdecydowanie
bardzo średni ostatnimi czasy film od Eastwooda, który za oceanem zebrał mocno przeciętne
recenzje, forma zwracania się wprost do kamery poszczególnych członków zespołu i
relacjonowanie co się dzieje na ekranie zwyczajnie irytuje, rozprasza, a
połączenie poważnego tonu o młodocianych muzykach-kombinatorach próbujących wybić
się w przestępczym półświatku z radosnym klimatem zaczerpniętym zapewne ze
scenicznego musicalu rozłazi się, broni się ostatnia scena na napisach
końcowych, energetyczna, z musicalowym pazurem, ale to za mało i już za późno
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz