klasyczne opowiadanie filmu w filmie, Richard Chamberlain
jako F. Scott Fitzgerald przechodzi kolejny etap swojego małżeństwa i uciekając
przed stagnacją, rutyną, przyzwyczajeniem i małżeńską rzeczywistością pisze
opowiadanie „Ostatnie ślicznotki”, historyjka o rozpuszczonej, flirtującej,
lekko puszczalskiej pannie z dobrego domu (tu młodziutka, piękna, wielkooka
Susan Sarandon rozpuszcza czar młodocianej lali), która odrzuciwszy wszystkich absztyfikantów
zostaje na końcu sama, to po trosze historia jego współżycia z własną żoną, z
jego opisu wyłania się obraz burzliwego romansu, osadzonego w fascynujących
realiach Ameryki początku ubiegłego stulecia, a więc niezapomnianej epoce
światowych przemian, jazzu i wielkich namiętności, coś z „Wielkiego Gatsby’ego”?,
jak najbardziej, bo ta jego najsłynniejsza powieść jak i inne rzeczy, które
wyszły spod jego pióra są ucieczką od jego wiecznych rozczarowań i kryzysów:
alkoholowych, ambicjonalnych, ale też przepisywaniem życia, które nie jest
podane na literackie zaklęcia, ostatnie zdanie jego żony ładnie puentuje ten
stan rzeczy: „Niezależnie o kim zaczynasz pisać, okazuje się, że piszesz o nas,
pewnie myślisz, że jeśli często będziesz powtarzał tę historię, któregoś dnia
skończy się ona szczęśliwie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz