ŻANDARM Z ST. TROPEZ reż. Jean Girault / 1964

początek klasycznej już serii o głupkowatym policjancie z francuskiej Riviery, rzecz kultowa – humor, piękne widoczki, słońce, a gwiazdą numer jeden jest oczywiście niezrównany Louis de Funes, cały świat sikał ze śmiechu  z perypetii znerwicowanego sierżanta, a rozedrgany, nerwowy, wymachujący rączkami Louis był w tym niezastąpiony, mały śmieszny człowieczek, a rozpierdzielał ekran na małe kawałeczki, często wytykano mu jego manieryczną grę, powtarzanie się i rzeczywiście nie ma tu mowy o wielkim aktorstwie, za to jest ogromna siła temperamentu, osobowości, zagdaczenia innych i zawłaszczenia sobie prawie zawsze całej sceny tylko dla siebie, ale przyznać trzeba że facet miał to ograne w jednym palcu i naprawdę bawił, sytuacje z łapaniem naturystów i oczywiście postrzelona zakonnica w swoim samochodziku, uznawany za najbrzydsze autko świata Citroen 2CV był niezwykle słodziutki, a niezgorsza pingwinica zapieprzała w nim z prędkością światła, wyjątkowa część pierwsza ‘żandarmerii’ uznawana za najlepszą, bo im głębiej w las tym więcej udziwnień i z poziomem było już różnie  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz